Turniej MTG W poniedziałek 9 Maja odbyły się “Lubelskie Dni Informatyki”. Dziwnie się wtedy złożyło,że zaraz następnego dnia w Białej Podlaskiej odbył się turniej “Magic The Gathering”. Te dwa wydarzenia sprawiły, że to był dla mnie naprawdę dobry tydzień.
Dla przypomnienia na “Lubelskich Dniach Informatyki” wygrałem dwie książki, pendrive i masę innych rzeczy. W sumie cena tych nagród wynosiła ok. 300 zł. Te wydarzenia opisałem tutaj.Mając taką dobrą passę liczyłem, że na turnieju 10 maja może nawet i wygram, ale osobiście w to nie wierzyłem.
Tyle, jeśli chodzi o krótki wstęp o sobie. Co wydarzyło się na turnieju i dlaczego w ogóle się odbył?
Na ten temat wyczytałem w Internecie http://mtgnews.pl/forum/viewtopic.php?f=117&t=20879&st=0&sk=t&sd=a&start=40 , że w Białej Podlaskiej od kilku lat nie było żadnego zdarzenia związanego z grą karcianą Magic The Gathering. Wprawdzie pewnym maniakom w 2009 roku udało się zorganizować turniej ośmioosobowy.
Dzięki pewnym znajomościom i wiarą w powodzenie zamierzenia, ktoś w końcu postawił wszystko na jedną kartę i ogłosił turniej w Białej Podlaskiej. Turniej miał nawet swoje własne ogłoszenie więc nie było to już zwykłe spotkanie koleżeńskie.
Turniej było dobrze zareklamowany. Ja nie czytałem gazet ani nie przeglądałem serwisu Biała 24 więc jak dowiedziałem się o turnieju?. Na uczelni w PSW w Białej Podlaskiej grałem w Magic The Gathering z 3 kolegami i tak się złożyło , że jeden z nich czytał te ogłoszenia.
Miałem wątpliwości co do udziału, ponieważ od niedawna rozpocząłem grę. Z ciekawości raz na korytarzu uczelni zobaczyłem intensywną grę Magic The Gathering. Gra mi się tak spodobała ,że kupiłem dwie talie podstawowe na start, jedną z M11 i jedną z Shadowmoor. W sumie zawsze chciałem kupić sobie takie talie ,ale w moim liceum nikt w to nie grał. W rezultacie gra tymi kartami, na ostatnim roku studiów, sprawdziła się dobrze jako terapia antystresowa przed konferencją ITAD, pracą inżynierską itp.
Wracając jednak do turnieju.
Na turnieju można było grać dowolną talią. Był to dobry zabieg, bo głównie chodziło o to ,aby zebrać jak największą liczbę graczy. To mi naprawdę pasowało, ponieważ z różnych zestawów utworzyłem talie elfów, która normalnie chyba nie mogła być użyta w profesjonalnym turnieju. Nawet później pojawił się pewien problem, ponieważ wykonałem na turnieju kombo, którego jeszcze nikt nie widział w akcji.
Jak już mówiłem do czasu turnieju miałem trochę wątpliwości ,ale miałem przyjść z kolegą więc pomyślałem OK. Zabawnie byłoby, gdybyśmy się spotkali w turnieju. Moja talia elfów przegrywała naprawdę krytycznie z jego niebiesko-czarną talią do usuwania kart z tali (mill-deck). Talia jego naprawdę była dobra, zwłaszcza że moje elfy są dostosowane do wygrywania gry nawet w 3 rundzie.
Jego talia w sumie wydawała się uniwersalna. Odpowiadała dobrze na każdą strategię.
Gdy jednak nadszedł dzień turnieju on nie przyszedł. Byłem sam więc czułem się nieswojo. Widziałem początkujących graczy, widziałem starych weteranów, ale najbardziej przeraził mnie koleś z talią ze strategią zbliżoną do najnowszych trendów. Chyba najbardziej poruszyło mnie ,że wyglądał na gimnazjalistę z twarzą prezesa koncernu gazowanego.
Na turniej przyszło sporo ludzi ,więcej niż organizator zaplanował. Na początku zrobiło się trochę zamieszania, ponieważ klub nie był w stanie pomieścić takiej liczby uczestników. Na szczęście jakoś poradzono sobie z tym problemem.
Z taką liczba graczy nie było mowy o grze z każdy z każdym więc reguły turnieju były następujące. Każdy losowa gra z inną osobą do dwóch zwycięstw.
Pierwsza runda
Nadeszła pierwsza runda turnieju. Trafiłem na profesjonalnego gracza więc szczerze nie miałem dużych nadziei ,że przejdę dalej.
W pierwszym meczu dla nas obu nie dochodziły karty ,ale patrząc na jego talie wiedziałem , że im dłużej gra będzie się toczyła, tym gorzej dla mnie. Jego talia była oparta na wiedźmach z lifelinkiem i z tego, co zdążyłem zobaczyć, w trakcie tego meczu do tych wiedźm dorzucał różne aury itp. Była to ciekawa strategia, zwłaszcza że w 9 rundzie mój przeciwnik miał z 60 punktów życia. To na pewno nie była jego najmocniejsza strategia w tej talii ,ale więcej nie zdążyłem zobaczyć.
Nie chciałem przegrać pierwszej rundy, ten cały lifelink stawiał mnie w trudnej sytuacji ,ale na szczęście w mojej tali elfów miałem przygotowane dwa infinity comba na takie okazje.
Tutaj pojawił się problem, ponieważ mój konkurent nie akceptował tego comba ,a raczej tego, co chciałem zrobić.
Elvish Archdruid daje wszystkim elfom +1/+1 oraz za tąpnięciem karty daje mi tyle many, ile jest elfów. Naprawdę przydatna karta w tej tali. Na polu gry było 5 innych elfów (z tego, co pamiętam użyłem Elvis Promade przed tym combem by mieć ich 5) więc za tąpnięcie otrzymuje 6 many.
Z drugiej strony w polu jest artefakt Umbral Mantle, który normalnie wydaje się bezużyteczną kartą. Umbra mantle za 3 many pozwala mi odtapować stwora i dodać do niego +2/+2 do końca tury.
Czyli tapuje druida by dostać 6 many i mogę odtapować go za 3, co tworzy infinity combo, które daje mi nieskończoną ilość many.
Problem jednak nie w tym. Nie podobała mi się liczba stworów z lifelinkiem i chciałem zakończyć to szybko. Dalsza część strategii była następująca.
W teorii mam nieskończoną ilość many więc mogę przerzucać ten artefakt za 0 many i dać każdemu elfowi po kolei nieskończoną liczbę punktów ataku i obrony.
Mój przeciwnik nie akceptowała tego comba, ponieważ jako 10-letni weteran gry nie widział artefaktu, w którym daje konterki i te konterki zostają w czasie Tyle ,że w tym artefakcie efekt konterków jest turowy.
Miał jednak rację, że kombo nie zadziała i przyznaję się sam do błędu. Ze wszystkich argumentów w naszej rozmowie, jak to w ogóle działa, nikt nie zauważył ,że stwór powinien być odtapowany, aby dostał +2/+2. To była właśnie wada tego luźnego turnieju, że nie było tu sędziego.
Ostatecznie mój przeciwnik z grzeczności poddał się, bo i tak odwróciłem wszystko w tej turze.
Jednak później atmosfera na turnieju nie będzie już taka sympatyczna. Z powodu tego comba mój przeciwnik w 3 rundzie zażyczył sobie abyśmy grali według zasad Mana-Burn ale o tym później.
W drugim meczu karty całkowicie mi nie szły więc przegrałem.
W trzecim meczu każdemu z nas dobrze szły karty ,ale moja talia była szybsza. W 4 rundzie mając na polu 6 eflów użyłem Coat of Arms.
Druga runda
Druga rudna przypomniała mi, po co w ogóle przyszedłem na turniej. Mój przeciwnik tym razem był początkującym graczem, ale szczerze to fajnie się z nim grało. W turnieju chodziło o to, by poznać ludzi, a nie wygrać.
Wygrałem mecze po kolei, jedynym problemem były latające stwory ,a ja swojego elfa z reach-em zostawiłem w szafie.
Myślę ,że tak właśnie powinien wyglądać turniej,zwłaszcza że sam byłem początkującym uczestnikiem. Bardziej interesowała mnie rozmowa i sama gra ,a nie jej rezultat. Po to się gra z przyjaciółmi.
Trzecia runda
Znowu trafiłem na weterana. Przeciwnik obserwował mój mecz w pierwszej rundzie więc wiedział, co potrafi moja talia.
Narzucił mi zasadę mana-burn. Ja się na nią zgodziłem jako formę pokuty za pierwszą rundę. Był to luźny turniej więc w pewnym sensie zasady “mana burn” mogły być narzucone na dzień dobry.
Mana-Burn to stara zasada gry, która mówiła , że każda niewykorzystana mana przechodząca do innej fazy tury zadaje obrażenia punkom życia.
Jednym słowem mając nieskończoną ilość many otrzymam nieskończoną ilość obrażeń. Nie mówiąc , że w tali miałem dużo innych druidów. Problematyka zasady mana-burn w mojej tali była dosyć spora.
To była najtrudniejsza runda. Co tam wiedźmy z lifelinkiem. Mój przeciwnik miał ognistą talię. Pięta achillesowa mojej tali wyszła na wierzch. Legion elfów zaraz spłonie żywcem pomyślałem.
Pierwszy mecz przegrałem, chociaż gracz miał problem z maną. Czułem , że to może być mój koniec.
W drugiej rundzie, pomimo iż wykorzystywałem najlepsze karty z mojej tali, nie dawałem mu rady. Udało mi się jednak dożyć do 12 rundy mając 4 punkty życia.
Serce kart mi pomogło. xD
Wyciągnąłem znowu Umbral Mantle i miałem w polu znowu Elvish Archdruid.
Jednak mana burn obowiązywała więc zadeklarowałem tylko 3 tapnięcia i odtapnięcia i za tą dokładną ilość many rzuciłem moją tajną broń i wszystkie inne karty z ręki.
Mając stwora z Annihilator 2 i kolejnego wskrzeszonego Elvish Archdruid wygrałem ten mecz.
W trzecim decydującym meczu symbolicznie po raz kolejny uratował mnie Coat of Arms.
Podsumowanie
Ostatecznie po 3 rundach zostało 3 graczy. Zdecydowaliśmy podzielić się nagrodą. Nagroda nie była duża i ja otrzymałem tylko 2 boostery. Na pewno nie był to równy podział , ale i tak nie to mnie interesowało. Zresztą jeden ze zwycięzców zwrócił nagrodę - na kredyt przyszłego turnieju.
Mogłem zrobić to samo, ponieważ i tak wiedziałem , że karty te w najbliższym czasie nie będą mi potrzebne.
Poszedłem do domu szczęśliwy. Jednak już wtedy wiedziałem , że nie będę miał czasu na turnieje (poważne i luźne) w Białej Podlaskiej.
Jak znajdę czas to opiszę swoje talie. Chociaż, czy ktoś będzie to czytał ?.