Zdarzyło ci się odejść z pracy po pierwszym dniu? Czy zdarzyło ci się odejść z pracy, zanim zacząłeś pracować?
Miałem kolegę, który, zanim zaczął pracować w firmie, otrzymał jeszcze lepszą ofertę pracy. W wyniku czego zrezygnował z tej pracy, mimo iż jeszcze jej nie rozpoczął.
Ja miałem podobną historię. Niestety nie była ona taka przyjazna i prosta.
Chronologicznie to ta historia zaczęła się zaraz po odejściu z pierwszej pracy. Nadszedł drugi sezon na szukanie pracy.
Szukanie pracy po raz drugi było dużo bardziej stresujące, mimo iż miałem więcej doświadczenia. Miałem ograniczone fundusze i zależało mi, by jak najszybciej zdobyć pracę.
Akcja wpisu dzieje się w kwietniu 2012 roku
Było to dziwne uczucie, ale tak jak pisałem wcześniej, wtedy zacząłem doceniać moc pieniądza i wolnego czasu. Nie miałem pracy i w sumie nie miałem, co ze sobą zrobić.
Miałem wiele zaproszeń na rozmowy. Tym razem jednak nie umiałem ich ułożyć tak, by terminy nie nakładały się na siebie. Ciężko jest przewidzieć, która oferta jest dobra, a z której można zrezygnować.
Zdarzały mi się zaproszenia na "praktyki" niby chyba płatne, ale nie było co się oszukiwać, żyjąc w Warszawie, musiałem mieć stałą pracę, a nie 2-3-miesięczny eksperyment. Pamiętam, że pierwsza rozmowa o pracę nałożyła mi się na dwie rozmowy o “praktyki”.
Dziwne uczucie, gdy po raz pierwszy w życiu zacząłem odrzucać oferty i dzwonić do firm, czasem nawet w ostatniej chwili informując, że nie mogę przyjść.
Co do pierwszej rozmowy w drugim sezonie szukania pracy… Jak ona przebiegła?
Pamiętam tą rozmowę. Zastosowałem podobną strategię rozmowy jak wtedy, gdy szukałem pracy pierwszy raz.
Mówiłem, że jestem ambitny i mam bloga i tak dalej. Wcześniej to się sprawdzało.
Ta strategia okazywała się za słaba. Wystraszyłem się, bo zdałem sobie sprawę, że strategia wyróżniania się, jaką zastosowałem w pierwszym sezonie szukania pracy, tym razem się nie sprawdza.
Strategia spamowania CV też zaczęła się nie sprawdzać, bo nie wiedziałem, które oferty są godne mojej uwagi. Telefony dzwonią, a terminy zaczynają mi się nakładać.
Byłem tylko na trzech rozmowach.
Jedna z rozumów nawet się nie odbyła, ponieważ okazało się, że byłem na nią zaproszony na wczoraj (był to mój następny-następny pracodawca, ale to inna historia )[widocznie tak miało być].
Dlaczego tylko trzy rozmowy, bo minął ledwo tydzień od utraty pracy. Co więcej, na początku kwietnia była Wielkanoc.
Później od pewnego pana, bardzo zainteresowanego moją osobą otrzymałem przez telefon pewną ofertę.
Pytał, czy jestem studentem i na którym semestrze. Wyliczał, ile może na mnie zaoszczędzić, na ulgach studencki i na jak długo.
Pomyślałem sobie: Tak tego właśnie chcę, szybko wróć do pracy, jak gdyby nigdy nic.
Nie wiedziałem jednak, że w firmie czeka na mnie pewna lekcja.
Trzeba się cenić.
Brak wiary, limit czasowy, i szukanie pracy, w której będę się lepiej czuł
Straciłem wiarę w siebie. No cóż, pierwsza utrata pracy była wielki kubłem zimnej wody.
Straciłem wiarę nie tylko w swoje zdolności programistyczne, ale, co gorsza w swoje zdolności komunikacyjne.
Jeśli przeczytałeś poprzedni wpis z tego cyklu, to wiesz, że w pierwszej pracy nie czułem się dobrze, a samo życie w Warszawie plus studia zniszczyły mojego ducha.
Bałem się więc, że jak znajdę kolejną pracę, to historia się powtórzy.
Zdałem sobie sprawę, że moje życie w Warszawie jest toksyczne i problem nie polega na tym, czy znajdę pracę, czy nie. Tylko na tym, czy tym razem znajdę jakiś stan ZEN pomiędzy pracą, studiami i samym sobą.
Jaki sens posiadania pracy, z której odejdę po paru miesiącach, bo nie będę się tam dobrze czuł. A skoro praca nie będzie mi sprawiała radości, to wcześniej czy później popadnę w zachowania "pasywno-agresywne". To nie będzie dobre ani dla mnie, ani dla tej firmy.
Trzeba być świadomym, czego się chce i śmiało o tym mówić.
Rozwiązanie jest, więc proste trzeba znaleźć pracę, która będzie "ok". Pracy bliżej nieba nie ma, ale wystarczy by praca była "okej".
Mam już trochę doświadczenia, więc mogę wybrzydzać, jeśli chodzi oferty.
…Ale z drugiej strony mam limit. Pieniężny i czasowy.
Przyszedłem więc na rozmowę do pana bardzo mną zainteresowanego.
Rozmowa o pracę i sukces - zbyt łatwy sukces
Rozmowa o pracę miała miejsce z mojej perspektywy daleko, za Wisłą. Mieszkałem na Ursusie, więc dojazd trwał co najmniej godzinę.
25 minut w pociągu do Warszawy Ochoty, a potem 40 minut tramwajem prawie na ostatni przystanek.
Zobaczyłem budynek, który wyglądał jak opuszczone centrum handlowe. Dużo drzwi, dużo okien, ale gdzie jest ta firma.
W trakcie rozglądania się zadzwonił mój telefon. Kolejna oferta z płatnymi praktykami....
W tym labiryncie, szukając wejścia do budynku. Udało mi się znaleźć siedzibę firmy.
Firma składała się z dwóch pokoi. W jednym pokoju siedzieli programiści, na oko było ich z 10. A w drugim pokoju siedział sam szef.
Przyszedłem więc do szefa i zaczęliśmy rozmowę o pracę. Był mną zachwycony. Nie zadawał mi dziwnych pytań. Sprawiał wrażenie sympatycznej osoby.
Główny programista zdawał się mnie faworyzować.
Jedyne, co mi ten szef wytknął, to błąd w moim CV. Listę miejsc prac powinno zaczynać się od pracy najświeższej.
Po 30 minutach rozmowa dobiegła końca. Byłem ucieszony. Chcę mieć pracę i szybko to zakończyć.
Na zakończenie jednak pan szef powiedział mi, że jest jeszcze ktoś, kto ubiega się o to miejsce pracy…i ta osoba zostawiła kask motocyklowy, i na pewno po niego wróci.
Zaznaczył, że musi dokonać trudnego wyboru i potrzebuje 2 dni, aby się zastanowić.
Dołujące Telefon od tamtego szefa
Oczywiście nie czekałem bezczynnie na jego decyzję. Szukałem pracy dalej.
Miałem mieć rozmowę o pracę dosłownie za godzinę.
Nagle patrzę, że szef z tej firmy do mnie dzwoni. Myślę sobie, "o kurde zaraz się dowiem, czy rozmowa się powiodła, czy nie i ten koszmar się skończy".
Odbieram ten telefon i co słyszę:
Panie Cezary jak pan opowiadał o tym blogu, to myślałem, że pan pisze o czymś ciekawym, a nie o tym, jak dodawać liczby w C#. Co to ma być?.
Ciśnienie mi skoczyło, że strachu. Reaguję więc emocjonalnie i odpowiadam:
"Tak, ale mam też inne wpisy. Po prostu, od kiedy zacząłem pracować, nie miałem czasu przelać wszystko na papier…"
Tłumaczę się, on jeździ po moim blogu. Blog, jaki był taki był, ale był i jest dla mnie czymś bardzo cennym. Czułem więc, że muszę bronić siebie i swojego bloga.
Padają więc z moich ust te słowa:
…proszę mnie jeszcze nie skreślać z listy.
A on wtedy nagle urywa swój wywód i zupełnie zmienia ton głosu. Jest łagodniejszy i przyjazny.
Panie Cezary, ja tylko mówię o tym, jaki ma pan blog i kompetencje. Jednak jeszcze nic nie powiedziałem o swojej decyzji. Proszę jednak pamiętać, że nie każdy będzie chciał pana zatrudnić.
Poczułem ulgę i odpowiadam:
Dziękuje bardzo, proszę się jeszcze zastanowić.
Telefon się rozłącza, a ja czuje się jak śmieć. Jak śmieć, który nie zasługuje na pracę, no chyba tylko w tej firmie, jej szef daje mi szansę.
Jeszcze wtedy tego nie wiedziałem, ale zostałem zmanipulowany jak pacynka.
Dwadzieścia minut później odbyłem rozmowę w bardzo poważnej firmie. Nie było rozmowy o pracę, ale był test.
Jednakże po tym telefonie byłem tak zestresowany, że rozlałem przez przypadek wodę na notes z pytaniami.
Przeprosiłem za problem i wyszedłem. Czułem się jak śmieć. Jak można rozlać wodę na jakąś firmową książkę rekrutacyjną. Jakim ja jestem frajerem.
Jednak też doszła do mnie myśl. Gdyby ten typ z tej firmy do mnie zadzwonił, przed rozmową na pewno byłoby 100 razy lepiej.
Czyżby ten koleś mną manipulował i przy okazji za sabotował moją następną rozmowę o pracę. Nadszedł następny dzień.
Akceptacja oferty
Zadzwoniła do mnie pani z HR firmy, w której rozlałem wodę i wzajemnie przeprosiliśmy się. Pełny profesjonalizm.
Później zadzwonił "on" .
Marudził, wybrzydzał, mamrotał...
Powiedział, że trudno decyzję musiał podjąć i średnio jest z niej zadowolony, ale jak chcę, to mogę pracować od poniedziałku (był piątek).
Miałem mieszane uczucia. Nie będę ukrywał, byłem zdenerwowany na niego za to, co mi zrobił wczoraj. Zdaje się, że zna parę sztuczek manipulacyjnych i ciężko takiej osobie ufać.
Zgodziłem się, ale coś czułem, że mogę się z tej decyzji wycofać.
Nastał więc poniedziałek - 1 dzień i ostatni tej pracy
Przyjechałem więc do tej pracy.
Nerwowo patrzyłem na zegarek. Dwie godziny dziennie będą marnował, by dojeżdżać w to miejsce.
Pogadałem z programistami? Dowiedziałem się ciekawych rzeczy. Każdy z nich też został tu ściągnięty, ponieważ poprzednia praca ich wystraszyła. Stworzyła u nich coś w rodzaju fobii. Prawie każdy z nich miał jakiś problem z wiarą w swoje umiejętności.
Rozumiałem ich. Łatwo było mi się z tymi wrażeniami identyfikować.
Oczywiście nie wszyscy programiści z tego zespołu byli tacy. Te osoby wyglądały na mało dojrzałe psychicznie. Może byli dobrzy w programowaniu, ale było widać, że żerują na innych, mniej pewnych siebie pracownikach.
Czują, jak ich ego rośnie, bo ich koledzy w zespole nie są tacy hip-hop.
Pracowników tej firmy można było więc podzielić na dwie grupy. Na:
- Programistów niewiążących w siebie. Twierdzących, że poprzednia praca dała mi takiego złego kopa i wypalenie, ze wylądowali tutaj.
- Programistów z przerostem ego, który z przyjemnością będą chcieli mówić, jacy to są super przeciwieństwie do ciebie śmieciu.
Dziwna atmosfera panowała wokół nich. Jakby jedna grupa żerowała na drugiej. A grupa niepewnych siebie zdaje się wyglądać w podobny do mnie sposób. W końcu ja też straciłem wiarę.
Układ firmy bardzo straszny, mimo wszystko. Jak dwa węże jedzące siebie wzajemnie, tworzące pentagram złej magii.
Postanowiłem siedzieć, nic nie robić…i obserwować.
Miałem na co patrzeć. Później było tylko gorzej. Gdy jeden kolega wyszedł inni koledzy z jego zespołu. Zabrali mu krzesło. Innym razem innemu koledze podłożyli pineskę na krześle.
Dziwne epitety latały po tej sali programistycznej. Wydawałoby się, że ci ludzie "pasywno-agresywne" obrzucają się błotem.
Myślę sobie, co to kurwa ma być.
Pracuję w zespole programistycznym, czy cofnąłem się do gimnazjum gdzie każdy troluje i znęca się nad drugim.
Jeden z programistów spytał mnie, czy faktycznie prowadzę bloga. Powiedziałem, że tak. Widać, ze się powstrzymywał, bo był to mój pierwszy dzień w pracy…ale po cichu mi zasugerował, że wszyscy programiści co prowadzą blogi związany z M$ lub mają tytuły MVP to cioty.
Dzień dobiegał końca. Słońce zaczęło powoli zachodzić, a ja byłem przerażony.
Promienie słońca zaczęły świecić w kierunku głowy głównego programisty. Programisty, który faworyzował mnie w trakcie rozmowy o pracę.
Podszedłem do głównego programisty i spytałem, dlaczego tutaj pracuje. Powiedział mi, że ma rodzinę, kredyty i boi się, że z jego zdolnościami nigdzie indziej nie dadzą mu pracy.
Przy okazji zaczął się chwalić, że ciągle się doskonali i może…może będzie lepszy.
Pochwalił mnie za bloga i powiedział mi, że przypominam mu samego siebie. Pełnego marzeń.
Ledwo co ten dialog dobiegł końca, a inny programista zaczął po nim jeździć. Książki, blogi w dupę to sobie wsadzić. Tu jest prawdziwe z życie.
Jacy to wszyscy są beznadziejni, ale on…, właśnie on znalazł wszystkie odpowiedzi na filozofię programowania.
Mój pierwszy dzień pracy się skończył.
Tramwaj wydawał się jechać całą wieczność. Na tle Wisły i zachodu słońca wiedziałem jedno:
Nie będę pracował w takiej firmie.
Jutro powiem o swoje rezygnacji.
Drugi dzień - rezygnacji
Rozmyślałem o wszystkim. Ile mam pieniędzy. Ile mam czasu…i ile faktycznie umiem.
Wiedziałem jednak jedno, jeżeli mam w końcu pracować i nie zwariować muszę znaleźć lepszą pracę.
Szef zaczął mnie oprowadzać po innych pokojach firmy jak np. kuchnia. Zaznaczył, że obecnie w kuchni nic nie działa. Myślę sobie świetnie kolejny powód, by odejść.
Szef pokazał mi stołówkę, gdzie wszystko kosztuje 20 zł i smakuje jak papier. Myślę sobie doskonalone. Ile powodów, aby odjeść z tej firmy będę musiał mieć. Nie ma plusów.
Tutaj nie ma żadnych plusów:
- Nie ma kuchni. Jedzenie jest drogie.
- Programiści w zespole są jadowici
- i dojazdy do firmy trwają więcej niż godzinę.
No i…
Jest jeszcze jedna rzecz. Bardzo oczywista.
Szef tej firmy. Na pierwszy rzut oka to miły facet w garniturze. Młody przedsiębiorca z marzeniami.
Nie ma co jednak ukrywać, jest manipulantem, który zdaje się przeczytał, niejedną książkę o socjotechnikach, niekoniecznie etycznych.
Usiadłem do swojej ławki i zastanawiałem się jak mu to powiedzieć, aby ta decyzja nie chodziła za mną.
Stan psychiczny zespołu programistycznego i metody tego szefa, to nie mój interes. Muszę stąd wyjść i szybko znaleźć kolejną pracę. Co więcej, nie chce mieć żadnych problemów z karmą.
Nagle obok mnie pojawiła się nowa twarz. Na pierwszy rzut oka wyglądała bardziej na rzeźnika niż na programistę. Spytał mnie otwarcie, czy dałem się nabrać na motyw tajemniczego programisty w kasku motocyklowym.
Udałem, że nie wiem, o co chodzi i proszę, aby mi wytłumaczył.
Powiedział mi, że to właśnie on jeździ motocyklem, a szef firmy używa fantomowego programisty w kasku, aby zmotywować innych, by chcieli u niego pracować, tworząc w ten sposób fikcyjną konkurencję.
Śmiejąc się, wskazał palcem na dwóch innych programistów, którzy doświadczyli takiej sztuczki.
Nie powiedziałem nic. Myślę tylko sobie ,ile rzeczy w tej firmie śmierdzi, skoro już po dwóch dniach pracy wychodzi tyle nieprzyjemnych spraw.
Jednak się bałem. Bardzo się bałem. Jeśli zrezygnuję … to znaczy, że będę musiał szukać pracy ponownie.
Może wytrzymam tutaj 2-4 miesiące i odejdę.
…
……
……..Nie
Tylko kogo ja oszukuję. Nie chcę kolejnego zawału psychicznego. Nie chcę toksycznej pracy, chcę czegoś "okej".
Wtedy przyszedł e-mail. E-mail z ofertą pracy. No tak jest dopiero “wtorek”. Ten E-mail podbudował mnie na duchu. Był napisany bardzo sympatycznie i pomyślałem, że to znak i to będzie mój następny pracodawca. Tak też się stało.
Zaakceptowałem zaproszenie na rozmowę w "piątek".
W firmie zostawiłem komputer niezablokowany. Pomyślałem sobie, że na pewno coś z nim zrobią. A jak tak się stanie, to będę miał kolejny powód do odejścia. Zadzwoniłem do swojej mamy i powiedziałem, jaka jest sytuacja.
Poczułem się dodatkowo zmotywowany.
Gdy wróciłem na swoje stanowisko pracy zobaczyłem swój pulpit cały z obrazkami Justin Biebera. Wszyscy zaczęli się śmiać i po mnie jeździć.
Pomyślałem sobie, dokładnie jest tak, jak przewidziałem. W każdej firmie jest polityka co do blokowania komputerów, ale to jest świadomy trolling.
Poszedłem więc do szefa i powiedziałem, że otrzymałem lepszą ofertę pracy. Powiedziałem też, że dojazdy są zbyt długie i nie widzę siebie tutaj.
Zaskoczył mnie. Uśmiechną się i odpowiedział:
“No cóż, nie ma pracownika z niewolnika. Powodzenia”.
Wróciłem do sali programistycznej i powiedziałem, że odchodzę, bo mam lepszą ofertę. Nagle wszyscy zaczęli panikować.
Pomyśleli sobie o kurwa…on odchodzi, bo zrobiliśmy mu kawał i zapewne mu się nie spodobaliśmy. Możemy oberwać od szefa.
Spytali mnie, czy to z powodu tego ich kawału i ogólnej atmosfery w pokoju. Na co ja ze stoickim spokojem odpowiadam: odchodzę, bo mam lepszą ofertę i tyle.
Widziałem w ich twarzach strach, złość.
Nie uwierzyli mi. Byli przekonani, że odchodzę, bo mi zaszli za skórę.
Wyszedłem i pojechałem tramwajem. Nie było jeszcze godziny 12, a w oczach widziałem kolejny zachód słońca.
Rok później - kwiecień 2013 - mały nawrót tego 1 dnia pracy
Prawie zapomniałem o tej historii, ale otrzymałem na swoich blogu parę dziwnych e-mail.
Sugerujących mi samobójstwo, bycie wieloma-rzeczami.
Na Facebooku jakiś obcy człowiek jeździł po mnie, bo jego brat opowiadał o jakimś ########, co zrezygnował po 1 dniu pracy. Miał później przez to problemy. Jak ja śmiem prowadzić bloga i uczuć ludzi programowania i marzyć o przemawianiu skoro jestem takim ######.
Autorzy tych e-maili, wpisów na Facebooku wykazywali się szczególną wiedzą o zdarzeniach, o których tylko ja i programiści tamtej firmy wiedzieli.
Zacząłem się jednak zastanawiać, co dokładnie się stało po tym, gdy wyszedłem z firmy.
Szef zaczął pilnować swoich pracowników. Ktoś stracił pracę? Nie wiem. Nie obchodzi mnie to.
Wiem jedno, te e-maile zasugerowały mi, że tamtego dnia podjąłem właściwą decyzję.
Odejścia z pracy po pierwszym dniu się zdarzają. Wierz mi, jeśli teraz zmieniasz swoją decyzję w sprawie pracy w jakieś firmie, to raczej wszyscy o tobie zapomną. Ja trafiłem na najgorszy przypadek, gdzie widocznie moje odejście zapoczątkowało jakąś reakcję łańcuchową.
Osobiście, nawet gdy ciebie cisnął jakieś emocję to najlepiej podejść do wszystkiego najbardziej profesjonalnie. Chyba że chcesz zachowywać się jak gimnazjalista, który kradnie krzesła koledze
Na szczęście nawet ta fala hejtu zakończyła się bardzo szybko.
W następnym cyklu "czyli moja historia" .
O tym, jak wygrałem XBOX i życie zaczęło nabierać barw.